środa, 6 czerwca 2012

1. Nowe życie


"Cierpienie wymaga więcej odwagi niż śmierć"
- Napoleon Bonaparte

Młoda dziewczyna przekroczyła właśnie próg małej, kameralnej kawiarenki. Powoli zdjęła płaszcz i odwiesiła go na pobliski wieszak. Ruszyła wolnym krokiem do najbardziej schowanego miejsca w tej restauracji. Usiadła przy jednoosobowym stoliku, oparła łokcie na blacie po czym schowała twarz w dłoniach. 
- Dzień dobry, co podać? - zapytał uprzejmie młody kelner, jednak kiedy zobaczył twarz dziewczyny na jego ustach zagościł grymas - Tak mi przykro, Veronico - powiedział i położył swoją dłoń na jej ramieniu. Dziewczyna wpatrywała się w niego opuchłymi od płaczu oczyma. Zastanawiała się skąd zna tego chłopaka. Szkoła. Tak to na pewno ktoś ze szkoły - pomyślała i posłała mu wymuszony uśmiech.
- Poproszę latte - powiedziała cicho ochrypniętym głosem. Spojrzała się na plakietkę, którą miał doczepioną do kamizelki. Scott Johnson - odczytała w myślach próbując przypomnieć sobie kim jest ten chłopak. To nazwisko kojarzyło jej się ze środowiskiem kujonów, jednak on wydawał się jej inny. Po raz kolejny zerknęła na jego twarz, on tylko uśmiechnął się pocieszająco i ruszył do kolejnych klientów. Veronica przymknęła lekko oczy, próbując nie rozmazać zrobionego wcześniej makijażu. Od trzech tygodni robiła go  tylko po to, aby udawać silną i nie płakać na środku ulicy. Jednak czy nie mam prawa do łez? - zapytała samą siebie czekając na zamówienie. Po chwili Scott przyniósł kawę w dużym, białym kubku. 
- Trzymasz się jakoś? - zapytał, wydawał się naprawdę zmartwiony jej samopoczuciem. Otworzyła szerzej oczy wpatrując się w niego z milczeniem. Ściągnęła brwi próbując po raz kolejny przypomnieć sobie kim on jest, jednak ta próba również skończyła się niepowodzeniem. Spostrzegła, że chłopak czeka na odpowiedź, więc powiedziała:
- Radzę sobie - chciała żeby zabrzmiało to naprawdę szczerze, ale wiedziała, że to kompletna bzdura.
- Możemy się spotkać, pogadać - spojrzała się na niego zdziwiona - Twój brat był moim przyjacielem, mi też go brakuje - otworzyła szerzej oczy, to był szalony Scott, najlepszy przyjaciel jej brata! Jakże inaczej wyglądał w tej białej galowej koszuli i czarnej obcisłej kamizelce. W jego oczach dostrzegła ból, smutek, samotność. Jej brat i Scott zawsze byli raczej samotnikami, w szkole często się z nich śmiali. Mieli tylko siebie. A teraz on został sam. Jakże samolubna była ostatnich dniach, że tego nie zauważyła. Skupiała się jedynie na swoim cierpieniu, zupełnie nieświadoma, że po wypadku mogą odczuwać samotność także inni. 
- Przyjdź dzisiaj do mnie. Sama w tym wielkim domu bywa ostatnio strasznie - odparła cicho. Kiedyś marzyła tylko o chwili samotności. A teraz pragnęła aby jej rodzina wróciła, aby znów byli wszyscy razem. 
- Dobrze, wpadnę do ciebie wieczorem - uśmiechnął się delikatnie i podał rachunek. Wzięła go i szybko wyjęła pieniądze z torebki aby mu od razu zapłacić. Jednak jego już nie było. Odłożyła więc je przy rachunku i spokojnie wypiła kawę przyglądając się innym klientom kawiarenki. Po chwili skończyła i wolnym krokiem skierowała się do wyjścia. Chciała pomachać Scottowi na pożegnanie jednak nigdzie nie mogła go dostrzec. Otworzyła więc drzwi i ruszyła w kierunku cmentarza. W te wakacje każdy dzień zaczynał i kończył się dla niej tak samo. Codziennie szła na miejsce pochówku rodziców i brata, którzy zginęli w wypadku w dzień zakończenia roku szkolnego. Dzisiaj jednak poczuła, że nie jest sama w tym cierpieniu, że jest ktoś z kim może dzielić smutki. Pomyślała, że Scott będzie pierwszym, który ją zrozumie. Jej dotychczasowi przyjaciele zupełnie się nie sprawdzili w tej sytuacji. Jeszcze w trakcie pogrzebu wszyscy ją pocieszali, jednak już parę dni później zajęli się swoim życiem. Varonica Cabot, popularna, lubiana, ceniona, inteligentna została sama. Znajomi cieszyli się wakacjami, a jej towarzystwo wpływało na automatyczne popsucie nastroju ich letnich szaleństw. Coraz rzadziej ją zapraszano na wspólne wypady, ona też nie miała już ochoty w nich uczestniczyć. Pijackie imprezy, ogniska, wycieczki pod namioty. Wszystko to co sprawiało, że była kiedyś pełna życia, teraz paradoksalnie straciło jakiekolwiek znaczenie. Dotarła na cmentarz, przy grobowcu jej rodziny leżały jeszcze świeże kwiaty. Dołożyła zerwane po drodze niezapominajki i wypowiedziała krótką modlitwę. Błagała Boga o śmierć. O to, żeby nie musiała już dłużej sobie radzić z tym cierpieniem. Wiedziała jednak, że nie może tego zrobić, nie może pozbawić się życia. Musi walczyć dla nich, oni by tego chcieli. Drgnęła gdy poczuła czyiś dotyk na ramieniu. Odwróciła się powoli.
- Scott - szepnęła przyglądając się łzie spływającej po jego policzku. Spuścił wzrok, a ona poczuła, że musi wreszcie przestać udawać, że sobie radzi. Usiadła na pobliskiej ławce chowając twarz w dłoniach. Stanął przed nią nic nie mówiąc. Podniosła głowę, zobaczył, że płacze, że po jej rumianych policzkach spływają strużki łez. Nie wiedział co zrobić. Nigdy wcześniej nie był w takiej sytuacji. Nigdy wcześniej nie miał bliższego kontaktu z żadną dziewczyną. Oparła głowę na jego torsie. Przyciągnął ją do siebie i przytulił. Oboje czuli to samo, nie mieli co do tego wątpliwości.  Po chwili usiadł obok niej. Płakali razem. Veronica po raz pierwszy od tygodni nie wstydziła się swoich łez, nie próbowała już udawać silnej. Wtuliła się w niego i zamknęła oczy. Wreszcie poczuła się bezpieczna.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz